Grażyna Bacewicz

Omówienia utworów

Koncert na orkiestrę smyczkową

W 1948 roku Grażyna Bacewicz skomponowała utwór,  który stał się jej „dziewiątą symfonią”. Mimo, że w przyszłości napisała jeszcze wiele znakomitych kompozycji, to właśnie Koncert na orkiestrę smyczkową pozostaje najczęściej wykonywanym i najchętniej słuchanym dziełem polskiej artystki. Witold Lutosławski we wspomnieniu zamieszczonym w „Ruchu Muzycznym” po śmierci Grażyny Bacewicz napisał:  

„Koncert na smyczki” jest prawdopodobnie szczytowym punktem „rzeczowego” okresu twórczości Grażyny, który encyklopedie kwitują spłaszczającym określeniem „neoklasyczny”.

Owa „rzeczowość” mająca stanowić wyróżnik stylu kompozytorki jest istotnym, choć nie jedynym elementem Koncertu, utworu o dużo wyższym stopniu złożoności niż mogłoby to wynikać z encyklopedycznych definicji.

Część pierwsza (Allegro) jest połączeniem formuły barokowego concerto grosso (współzależność ripiena i concertina — w tej roli solowe skrzypce i wiolonczela) z formą wczesnoklasycznego allegra sonatowego, zachowującego jeszcze wiele cech barokowych, Już temat główny, który stał się niemal emblematem twórczości kompozytorki — zamaszysty, oparty na ruchu wahadłowym, ze stałą podstawą d1 (początek tematu w doryckim) — choć zamknięty w ramach okresowości, poddaje się bardziej praktyce snucia motywicznego niż klasycznej pracy tematycznej. Owemu tematowi w pierwszych skrzypcach towarzyszy kontrapunkt prowadzony w wiolonczelach i kontrabasach po stopniach opadającej skali. Z materii tego kontrapunktu  narodzą się fragmenty koncertujące solowych skrzypiec. Drugi temat, choć odmienny w budowie, ma ten sam żywiołowy charakter, przechodząc w dalszej części w płynną frazę. W repryzie temat główny ukazany jest w gdoryckim. Oprócz tematu II pojawia się też, w krótszej niż w ekspozycji formie, motyw oparty na tremolach, pełniący rolę tematu trzeciego.

Część druga koncertu (Andante) to przykład umiejętności kreowania przez Bacewicz nastrojów lirycznych, harmonijnego dozowania emocji oraz wyczucia kantyleny wywiedzionej z ducha romantycznej pieśniowości. Na niemal jednostajnym, opartym na kołysankowym ostinato tle ripiena zespołu, którego poszczególne głosy grają z różną artykulacją, z częstym divisi w poszczególnych grupach, pojawiają się solowe wystąpienia wiolonczeli, altówek i skrzypiec, zwykle z podobną formułą melodyczną. Wzrost ekspresji w środkowym fragmencie prowadzi do punktu kulminacyjnego (ff), po czym wszystko, jak w doskonałej formie A B A1, wraca do nastroju początku, zanikając w końcowym perdendosi.

W części trzeciej (Vivo), będącej skrzyżowaniem ronda z formą sonatową, kompozytorka powraca do ulubionego przez siebie stanu muzyki rozumianej jako ekspansja czystego ruchu, materializującego się pod postacią tematów-figur o niekończących się możliwościach przekształceń motywicznych. Motorem rozwoju tej części jest ritornelowy temat wystylizowany z ludowego tańca, o charakterystycznych, nieregularnie rozłożonych akcentach. Na motoryczny, rwący puls tej części nakładają się antytetyczne pod względem wyrazu i rodzaju ruchu epizody, jak ten ukazany przez solową altówkę, podjęty potem przez solowe skrzypce. To prawdopodobnie o tym fragmencie Witold Lutosławski napisał we wspomnieniu:

Szczególnie jednak lubię gęste, „gorzkawe” harmonie spowijające poboczny temat finału. Smak ich jest specjalnie wyrazisty w zestawieniu z surowymi, „pustymi” współbrzmieniami, jakie przeważają w tej partyturze.

Prawykonanie Koncertu odbyło się 18 czerwca 1950 roku podczas Walnego Zjazdu Kompozytorów Polskich. Grała Wielka Orkiestra Symfoniczna Polskiego Radia, dyrygował Grzegorz Fitelberg. Niedługo potem kompozytorka otrzymała za utwór nagrodę państwową. W recenzjach, także zagranicznych, utrzymanych na ogół w entuzjastycznym tonie pojawiły się aluzje do płci kompozytorki. Zaprzyjaźniony z artystką Stefan Kisielewski napisał w „Tygodniku Powszechnym” (9 lipca 1950):

Z czystym sumieniem powiedzieć można, że honor kompozytorów polskich uratowała tym razem „baba” — Grażyna Bacewicz. Jej „Koncert na orkiestrę smyczkową” napisany z rozpędem i energią, pełen płynnej inwencji i świetnych pomysłów instrumentacyjnych, obudził nas w końcu z letargu. Utwór nawiązuje do jakiegoś Bacha czy Händla — taki współczesny „Koncert Brandenburski”. Poczuliśmy tu wreszcie „krwisty kawał” zdrowej i smacznej muzyki, napisanej z potencją twórczą — iście  męską.