Grażyna Bacewicz

Życie - Pierwsze sukcesy

Po powrocie do Polski na młodą skrzypaczkę i kompozytorkę czekały nowe obowiązki. Przyczynił się do tego Grzegorz Fitelberg, który „podpowiedział” Szymanowskiemu, że oczekiwany przez niego wyciąg fortepianowy z baletu Harnasie powinna przygotować właśnie Grażyna Bacewicz. Wyciąg był potrzebny do prób planowanych przedstawień baletu w Pradze i Paryżu. Kompozytorka, korzystając z uwag Fitelberga, sporządziła wyciąg partytury Szymanowskiego na dwa fortepiany. W 1935 roku praca ta została wydana w Paryżu przez wydawnictwo Max Eschig.

W roku szkolnym 1933/34 artystka podjęła pracę pedagogiczną w swoim macierzystym konserwatorium w Łodzi. Powierzono jej klasę skrzypiec, a także harmonii i kontrapunktu.

Nie zrezygnowała też z oferty koncertowej, skierowanej do niej przez nadal życzliwe środowisko litewskie. Wzięła udział w koncertach kameralnych, grając tym razem z Kiejstutem, wówczas pedagogiem Państwowego Gimnazjum w Kownie, a także w koncertach symfonicznych. Była solistką w Koncercie skrzypcowym Czajkowskiego, publiczność litewska mogła także poznać jej Karykatury, które w styczniu 1934 roku zostały wykonane w Wilnie pod dyrekcją Vytautasa. Bardzo pochlebne recenzje musiały dotrzeć do Warszawy. Dwa lata po niefortunnej czwórce otrzymanej na egzaminie końcowym z kompozycji, Konserwatorium Warszawskie zorganizowało 10 maja 1934 roku monograficzny koncert Grażyny. W programie znalazły się dwa Kaprysy na skrzypce i fortepian, Witraż oraz Andante i Allegro na skrzypce i fortepian, fortepianowe: Sonatina, Suita dziecięca i Scherzo, a także dwa utwory, w których Grażyna nawiązała do folkloru litewskiego: Temat z wariacjami i Pieśń litewska na skrzypce i fortepian. Kompozytorce i skrzypaczce w jednej osobie towarzyszył przy fortepianie Jerzy Lefeld. W programie znalazł się także nagrodzony w Paryżu Kwintet dęty. Całkowity dochód z koncertu jego bohaterka przeznaczyła na „Bratnią Pomoc”.

Koncert odnotował m.in. „Kurier Poranny”, ale zapamiętał go także młodszy kolega Grażyny — Witold Lutosławski. W numerze „Ruchu Muzycznego” z 15 kwietnia 1969 roku, opublikowanym po śmierci kompozytorki, napisał:

Gdy byłem studentem, Grażyna dawała już w Sali Konserwatorium Warszawskiego swój pierwszy recital kompozytorski. Wieczór ten pozostał mi w pamięci niezwykle wyraźnie, czemu pomógł fakt, że jako ówczesny uczeń Jerzego Lefelda przewracałem mu kartki, gdy akompaniował Grażynie. Grała on m.in. swe „Kaprysy” skrzypcowe, kompozycje daleko wybiegające swym znaczeniem poza tradycyjne pojęcie tej wirtuozowskiej formy.(…) W programie tego samego koncertu grała Grażyna również swe utwory fortepianowe. Były to bezbłędne, doskonałe wykonania. Od pierwszych jej samodzielnych kroków widać w niej było urodzonego, rasowego muzyka, łączącego — podobnie do wielkich mistrzów baroku — talenty twórcy i odtwórcy w jedną harmonijną całość. Niestety mało miałem okazji do wspólnego z Grażyną muzykowania, ale nieliczne koncerty, jakie dane mi było akompaniować jej w ramach upowszechniającej działalności Ormuzu, pamiętam jako wyjątkowe, artystyczne przeżycie. Tylko grając z solistami o specyficznej, nie wyuczonej, lecz wrodzonej mądrości, doznaje akompaniator uczucia nieporównanej swobody i pewności. Każdy niuans interpretacyjny solisty wydaje się oczywisty, wszelkie ewentualne problemy zgrania się rozwiązuje się w parę sekund. Tę swą muzyczną mądrość Grażyna przyniosła już prawdopodobnie ze sobą na świat.

Harmonia istniejąca między „talentem twórcy i odtwórcy” — jak pięknie napisał o starszej koleżance Witold Lutosławski – kazała młodej artystce podjąć jeszcze jedno wyzwanie. Na 1935 rok zapowiedziano organizację I Międzynarodowego Konkursu Skrzypcowego im. Henryka Wieniawskiego. O powołanie do życia konkursu zabiegał bratanek wielkiego skrzypka — Adam Wieniawski. Chciał on upamiętnić 100. rocznicę urodzin wuja, rozpowszechnić jego twórczość, ale także dać szansę młodym wirtuozom na rozpoczęcie kariery estradowej. Grażyna Bacewicz postanowiła wziąć w konkursie udział. Dla doskonalenia swych umiejętności wybrała się w 1934 roku po raz drugi do Paryża, gdzie na kilka miesięcy zatrzymał się wybitny skrzypek i pedagog Carl Flesch.

Jednocześnie nie zapominała też o kompozycji. Rozpoczęła pracę nad Triem na obój, skrzypce i wiolonczelę. Pełna nadziei wracała na początku 1935 roku do Warszawy. Nie wiedziała, że czeka ją wiele życiowych niespodzianek — sukcesów i porażek. Powróciła do działalności koncertowej, wzbogaconej od jakiegoś czasu o prowadzenie kwartetu smyczkowego. Grała w nim pierwsze skrzypce, a drugim skrzypkiem był Bogdan Łosakiewicz. I to on przyprowadził kiedyś na jeden z koncertów kolegę, z którym dzielił pokój sublokatorski. Był nim młody lekarz Andrzej Biernacki — wielki meloman i pianista amator. To pierwsze spotkanie zadecydowało o przyszłych losach obojga — 26-letniej skrzypaczki i 32-letniego medyka. Połączyło ich gorące uczucie i szybka decyzja o ślubie. Oboje jednak myśleli o swoim życiu racjonalnie i nie chcieli rezygnować z podjętych wcześniej zamierzeń. Przed Grażyną był konkurs, Andrzej, dzięki otrzymanemu stypendium, miał odbyć praktykę w kilku naukowych ośrodkach europejskich. Skrzypaczka wspomina swój udział w konkursie w jednym z opowiadań z cyklu Znak szczególny, zatytułowanym Pech:

Przygotowałam się solidnie — u Flescha. Pracowałam z nim pól roku. Bardzo mnie wymęczył i czasem się nawet na mnie złościł, ale przy rozstaniu życzył powodzenia (Szkoda, że wtedy nie odpukałam w niemalowane drzewo).

Grażyna Bacewicz, Znak szczególny, Warszawa 1974.

W pierwszym etapie Grażyna wypadła bardzo dobrze, zainteresowała się nią prasa, wróżono jej nagrodę. W drugim etapie było dużo gorzej. Młoda skrzypaczka zawiodła. Dostała tylko pierwsze wyróżnienie i … bukiet kwiatów od Andrzeja. Konkurs wygrała młodziutka Ginette Neveu (zginęła potem w wypadku lotniczym), drugą nagrodę otrzymał Dawid Ojstrach. Dopiero po latach, we wspomnianym opowiadaniu Pech, kompozytorka wyjaśniła całą sytuację. Dzień przed występem słuchała produkcji konkursowych z matką i siostrą. Gdy panie wróciły do domu, okazało się, że mieszkanie zostało okradzione. Noc spędzona na policji spowodowała spadek formy. Grażyna przez lata milczała na ten temat. Może było to jakieś zrządzenie losu przybliżające decyzję porzucenia skrzypiec na rzecz kompozycji? Bo tak się stało — choć nie od razu.

Już w maju artystka podjęła na nowo działalność koncertową. Dokończyła Trio na obój, skrzypce i wiolonczelę. Utwór ten uzyskał drugą nagrodę na konkursie Towarzystwa Wydawniczego Muzyki Polskiej w 1936 roku. Pierwszej nagrody nie przyznano, trzecią zdobyło Trio na skrzypce, altówkę i wiolonczelę Mariana Neuteicha — kompozytora, wiolonczelisty i dyrygenta, założyciela Warszawskiego Kwartetu Smyczkowego. Tragiczne były dalsze losy tego muzyka, jak wielu jego współbraci zgładzonego podczas okupacji hitlerowskiej. Tymczasem oba nagrodzone tria zostały wykonane na koncercie w Konserwatorium Warszawskim, które swoją obecnością zaszczycił sam … Sergiusz Prokofiew!

Oto fragment recenzji Michała Kondrackiego z 7 marca 1936 roku, zamieszczonej w „Nowinach Codziennych”:

Towarzystwo Wydawnicze Muzyki Polskiej zorganizowało w sali Konserwatorjum trzeci w bieżącym sezonie koncert współczesnej muzyki kameralnej, na którym wystąpił bawiący przejazdem w Warszawie znakomity rosyjski kompozytor i pianista Sergjusz Prokofjew. Pozatem program tego koncertu zawierał interesujące nowości: dwa nagrodzone w konkursie T.W.M.P. tria polskich kompozytorów: Grażyny Bacewiczówny i Marjana Neuteicha oraz szereg współczesnych kompozycji kameralnych. Najlepszym utworem wykonanym na tym koncercie (brzmi to jak paradoks!) było trio na obój, skrzypce i wiolonczelę młodziutkiej Grażyny Bacewiczówny w wykonaniu Śmiechowskiego [w rzeczywistości: Śnieckowskiego — przyp. red.], Kmitowej i Kalbera. Wcale nie idzie zatem, aby ta rokująca najlepsze nadzieje wybitnie utalentowana kompozytorka miała dorównywać pod względem siły natchnienia lub wartości twórczej naprz. Hindemithowi lub Prokofjewowi. Ma ona jednak bardzo dużo ciekawych pomysłów, świeżości inwencji (szczególnie pierwszej i niebanalnej kantyleny) i jakąś ujmującą szczerość w sposobie wypowiadania się. Odnosi się wrażenie, że twórczość jest dla niej wewnętrzną potrzebą, niemal koniecznością i żywiołem. Oby się rozwijała jak najpomyślniej, dojrzewała, myślała dużo i krytycznie, pracowała i analizowała, słowem nie zawiodła nadziei, jakie można w niej pokładać po usłyszeniu pięknego Adagio — Allegro i Vivace jej tria.

Michał Kondracki, Sergiusz Prokofjew na koncercie współczesnej muzyki, „Nowiny Codzienne” 1936 nr  69, s. 4.

Na konkursie kompozytorskim Towarzystwa rozstrzygniętym 15 marca 1936 roku wyróżnienie otrzymała kolejna w dorobku artystki Sinfonietta na orkiestrę smyczkową (na rękopisie jest tytuł: Simfonietta). Wyróżnienia i nagrody osłodziły Grażynie miesiące rozstania z narzeczonym. Pisali do siebie listy, które oprócz treści najzupełniej prywatnych zawierają też uwagi na temat otaczającego świata i chmur zbierających się nad Europą. Grażyna zaś zwierza się nawet z rozterek twórczych, odsłaniając przy okazji rąbek swej osobowości. Ciekawe są jej myśli na temat obu nagrodzonych utworów. Okazuje się, że przemyślenia twórcy nie zawsze są zgodne z opinią powszechną. Taki zagadkowy list został wysłany po prawykonaniu w marcu 1936 roku wspomnianej Sinfonietty:

Przeżyłam wczoraj bardzo piękny dzień. Sinfonietta (a nie Sinfonietka, jak piszesz lekceważąco, za co dostaniesz takie lanie po powrocie, że z tydzień nie wstaniesz), otóż Sinfonietta okazała się rzeczą świetną. Wiesz, że nie lubię się chwalić i że jestem bardzo krytycznie usposobiona do swojej osoby, ale w tym wypadku po prostu nie mam do czego się przyczepić. O ile Trio po skomponowaniu wydawało mi się bardzo dobre, a po wykonaniu uznałam tylko trzecią część, to ta rzecz po skomponowaniu wydawała mi się niedociągnięta, a po wykonaniu doskonała. Wiesz, naprawdę słuchałam tej rzeczy jakby to nie było moje, tylko jakby to napisał jakiś bardzo mądry kompozytor. W ogóle nie mogę uwierzyć, że to ja napisałam. Strasznie żywe, wesołe, dowcipne, ani sekundy gadulstwa. W ogóle nie bardzo rozumiem jak taki chodzący pesymizm jak ja może pisać taką wesołą muzykę. Ficiowi* bardzo się podoba, same superlatywy, tym, którzy słuchali — też. Koledzy bardzo się starali.

List Grażyny do Andrzeja, w: Joanna Sendłak, Z ogniem, Warszawa 2018, s. 409—410. *Ficio — zdrobnienie nazwiska Fitelberg, używane przez przyjaciół Grzegorza Fitelberga.

Listy, skrywane przez siostrę Wandę, odnalazła po jej śmierci wnuczka Grażyny — Joanna Sendłak. Na podstawie tych dokumentów napisała na poły biograficzną powieść o miłości Grażyny i Andrzeja, zatytułowaną Z ogniem (Warszawa 2018).

Tymczasem energia nie opuszczała młodej artystki — tytana pracy. Jej gotowość do podejmowania różnych zadań zauważył już dawno Grzegorz Fitelberg. Gdy tylko w październiku 1935 roku stanął na czele powołanej do życia Orkiestry Polskiego Radia, zaprosił do udziału w niej Grażynę. Artystka propozycje przyjęła i zasiadła w pierwszych skrzypcach. Uczyniła to trochę przewrotnie, chciała bowiem bliżej poznać skomplikowany aparat orkiestrowy, by móc bez obaw komponować na orkiestrę. Mimo, że często narzekała na „despotyzm” szefa, np. trudności w uzyskaniu urlopu, aktywnie uczestniczyła w próbach i koncertach, zaś zwieńczeniem tej współpracy było prawykonanie jej I Koncertu skrzypcowego, który skomponowała w 1937 roku. Prawykonanie miało miejsce w marcu 1938, a solistce-kompozytorce towarzyszyła „jej” Orkiestra Polskiego Radia pod dyrekcją Grzegorza Fitelberga.

Wcześniej, bo w październiku 1936 roku, publiczność koncertowa usłyszała pieśń jej autorstwa, zatytułowaną Mów do mnie o miły do słów Rabindranatha Tagore w tłumaczeniu Jana Kasprowicza. Śpiewała Stanisława Korwin-Szymanowska, towarzyszył jej przy fortepianie Kiejstut Bacewicz. Jest to jedna z 12 pieśni skomponowanych przez artystkę, muzyka wokalna stanowiła bowiem zdecydowanie margines jej twórczości. Wymowny jest jednak tytuł pieśni, bez wątpienia związany z faktem jej zamążpójścia. 6 sierpnia 1936 roku Grażyna Bacewicz wzięła ślub z Andrzejem Biernackim, który powrócił ze swych zagranicznych wojaży. Małżonkowie wprowadzili się do wynajętego mieszkania przy ulicy Koszykowej 35, w którym Grażyna spędziła kolejnych 26 lat swojego życia.

Nadal komponowała. Po Koncercie skrzypcowym przyszła pora na symfonię, wyeliminowaną jednak przez autorkę. Niezadowolona ze swej pracy Grażyna napisała kolejne pieśni, tym razem do poezji arabskiej z X wieku w tłumaczeniu Leopolda Staffa, sięgnęła także, po siedmiu latach przerwy, po formę kwartetu smyczkowego. Dopiero ten utwór z 1938 roku, w którym po raz ostatni w swej twórczości wykorzystała motywy litewskiej muzyki ludowej, uznała za swój pierwszy oficjalny kwartet.

Na początku 1939 roku po raz trzeci wyjechała do Paryża, aby wziąć udział w swoim koncercie kompozytorskim, który odbył się w sali Ecole Normale de Musique. Oprócz nowego Kwartetu, w programie znalazły się także: Trio na obój, skrzypce i wiolonczelę, Sonata na fortepian, Temat z wariacjami, Pieśń litewska, Partita na skrzypce i fortepian, Suita dziecięca, Scherzo na fortepian oraz Sonata na obój i fortepian. Wśród wykonawców byli m.in. oboista prof. Bleuzet i Kwartet Figeroa, Pobyt artystki w stolicy Francji przedłużył się do lata 1939 roku. Niedługo potem Grażyna wróciła do Polski.