18 czerwca 1950 roku, podczas Walnego Zjazdu Związku Kompozytorów Polskich odbyło się prawykonanie Koncertu na orkiestrę smyczkową Grażyny Bacewicz. Grała Wielka Orkiestra Symfoniczna Polskiego Radia, dyrygował Grzegorz Fitelberg. Utwór od razu zyskał wielkie powodzenie, a wśród wielu pochwał i pełnych entuzjazmu recenzji pojawił się też wątek dotyczący płci kompozytorki. Stefan Kisielewski napisał:
Z czystym sumieniem powiedzieć można, że honor kompozytorów polskich uratowała tym razem „baba” – Grażyna Bacewicz. (…) Poczuliśmy tu wreszcie „krwisty kawał” zdrowej i smacznej muzyki napisanej z potencją twórczą – iście męską.
Stefan Kisielewski, w: Tygodnik Powszechny, 9 VII 1950
Aluzje do płci kompozytorki, wyrażające pewnego rodzaju zdziwienie, że kobieta pisze muzykę dorównującą dziełom mężczyzn, pojawiały się również w innych recenzjach, także zagranicznych. Ponieważ utwory kompozytorki były coraz częściej grywane w różnych krajach, artystka otrzymywała niekiedy listy z nagłówkiem: „Dear Mister Bacewicz” lub „Cher Monsieur Grażyna Bacewicz”. Niewiele osób w tamtych czasach mogło uwierzyć, że kobieta może być prawdziwym twórcą, a płeć nie ma tu większego znaczenia. Można więc powiedzieć, że Grażyna Bacewicz przetarła drogę innym komponującym paniom. Jest ich obecnie na świecie wiele, a kryterium płci w ocenie utworu nie ma dziś zupełnie zastosowania. Tymczasem wówczas „baba” zaskakiwała nawet sceptyków. W 1951 roku artystka otrzymała pierwszą nagrodę na Międzynarodowym Konkursie Kwartetów Smyczkowych w Liège w Belgii. W 1952 roku utwór włączono do programu Międzynarodowego Konkursu dla Kameralistów w Liège, a w 1953 roku do programu podobnego konkursu w Genewie. Pozycja artystki stawała się coraz silniejsza. Ona sama czuła, że tkwi w niej wielki potencjał twórczy, którego nie powinna zmarnować. Podjęła więc trudną decyzję — zrezygnowała z występów solistycznych jako skrzypaczka, rezerwując sobie wyłącznie wykonania niektórych własnych utworów. Ale już prawykonanie V Koncertu skrzypcowego, które odbyło się w 1955 roku powierzyła Wandzie Wiłkomirskiej. Na żywot samotnika zamkniętego w pracowni nie pozwalał jej jednak temperament. Tę cechę swojego charakteru ujęła kiedyś obrazowo w jednym z opowiadań ze zbioru Znak szczególny. Czytamy tam:
Natura — darząc mnie łaskawie zdolnościami kompozytorskimi — wyposażyła dodatkowo w coś, co pozwala na kultywowanie tych zdolności. Posiadam mianowicie maleńki, niewidoczny motorek, dzięki któremu w dziesięć minut robię to, co inni w godzinę: dzięki niemu też zamiast chodzić biegam, potrafię piętnaście listów napisać w pół godziny, nawet puls bije mi znacznie szybciej niż innym, a i urodziłam się w siódmym miesiącu.
Grażyna Bacewicz, Znak szczególny, Warszawa 1974, s.25–26.
Rezultatem takiej otwartości na świat było wiele funkcji, które kompozytorka pełniła z właściwym sobie zaangażowaniem W 1950 roku wybrano ją do Zarządu Związku Kompozytorów Polskich, a każdy kolejny zjazd ponawiał ten wybór. W latach 1953–1956 była członkiem Zarządu ZAiKS, a od 1954 roku członkiem Komisji Zamówień w Ministerstwie Kultury i Sztuki oraz członkiem Rady Kultury. W 1952 roku została członkiem jury Międzynarodowego Konkursu Skrzypcowego im. Henryka Wieniawskiego w Poznaniu, w 1957 roku była przewodniczącą jury tego konkursu. Wybrano ją na członka jury Międzynarodowego Konkursu Wykonawczego Kwartetów w Liège w 1952 roku i Międzynarodowego Konkursu im. Marguerity Long i Jacques`a Thibaud w Paryżu w 1953 roku. Zostaje też laureatką wielu nagród i odznaczeń [zob. Kalendarium].
W 1956 roku odbywa z ramienia Związku Kompozytorów Polskich podróż do Indii. Trasa wiedzie przez Rzym i Egipt. Wrażenia z tej podróży opisuje w kilku opowiadaniach ze zbioru Znak szczególny i bardziej prywatnie w listach do brata Vytautasa, któremu nie szczędzi też, na jego prośbę, wskazówek kompozytorskich.
W 1956 roku otrzymuje drugą nagrodę na Międzynarodowym Konkursie Kompozytorskim w Liège za V Kwartet smyczkowy. Jedzie do Belgii na uroczystość wręczenia nagród, przedtem jednak odwiedza Paryż, ale w innej już roli niż poprzednio. Warto więc przypomnieć okoliczności tego wyjazdu i podjętych tam zobowiązań.
W dniach 4–6 czerwca 1955 roku odbyło się w Warszawie VIII Walne Zgromadzenie Związku Kompozytorów Polskich, podczas którego wiceprezesi: Tadeusz Baird i Kazimierz Serocki sformułowali wniosek (przyjęty większością głosów) zalecający przyszłemu Zarządowi Głównemu ZKP podjęcie „u czynników państwowych” starań o organizowanie stałych festiwali pod nazwą „Warszawska Jesień Muzyczna”. Wiadomo jednak, że pomysł by z muzyką współczesną wyjść poza polskie opłotki miał wielu ojców i dojrzewał kilka lat, przede wszystkim w środowisku kompozytorów zrzeszonych w Związku Kompozytorów Polskich. Powszechne bowiem stało się poczucie artystycznego wyjałowienia i izolacji od życia muzycznego na Zachodzie, z którego docierały skąpe wiadomości o nowych zjawiskach i wykonywanych utworach. Wobec rewizji polityki kulturalnej dokonywanej przez władze i kompromitacji idei socrealizmu, coraz poważniej myślano o nawiązaniu stałych kontaktów z różnymi ośrodkami za granicą. By jednak projekt mógł zostać zrealizowany, nie wystarczyły zabiegi w Ministerstwie Kultury i Sztuki oraz Komitecie Współpracy z Zagranicą. Decyzja musiała zapaść na najwyższym szczeblu.
Na wspomnianym Zjeździe odbyły się wybory do nowych władz Związku. Kazimierz Sikorski został ponownie prezesem. Tadeusz Baird i Kazimierz Serocki nie kandydowali, prawdopodobnie ze względu na rekomendację, jakiej w 1954 roku udzielili Andrzejowi Panufnikowi przed jego wyjazdem za granicę, nie przewidując skutków wyprawy kolegi, który nie wrócił już do Polski. Wiceprezesami zostali: Grażyna Bacewicz, ks. Hieronim Feicht, Witold Rudziński i Andrzej Dobrowolski. Niedługo po Zjeździe Kazimierz Sikorski, jako reprezentant środowiska muzyków, został zaproszony na przyjęcie do ówczesnego prezydenta Bolesława Bieruta. W krótkiej rozmowie Bierut poparł projekt zorganizowania festiwalu, którego celem miałaby być „konfrontacja” muzyki Wschodu i Zachodu, na korzyść — jak mniemał — tej pierwszej. Rozpoczęły się zatem liczne zebrania w samym ZKP, a także narady w Ministerstwie Kultury i Sztuki, których częstym uczestnikiem, jako członek Komitetu Organizacyjnego Festiwalu, była Grażyna Bacewicz. Wykorzystano jej wyjazd na koncert laureatów Konkursu w Liège i dobrą znajomość francuskiego środowiska muzycznego. Kompozytorka mówiła o tym w wywiadzie radiowym z 2 października 1956 roku:
Szalone zainteresowanie jest naszym festiwalem w Warszawie i nawet wiele osób prosiło mnie o zaproszenie. No ja już nie byłam upoważniona do tego żeby zapraszać naszych gości, bo już lista naszych gości jest zamknięta, ale sądzę, że na przyszły festiwal trzeba będzie zapraszać więcej osób i większy wachlarz dziennikarzy, dlatego że szalenie się interesowali, po prostu błagali mnie o zaproszenie na ten festiwal. Jadąc do Belgii jechałam przez Paryż. Byłam w Paryżu jakieś trzy tygodnie z moją córeczką. Ja byłam w sprawach służbowych, musiałam nawiązać kontakt z Orchestre National de la Radiodiffusion, która przyjedzie na nasz festiwal muzyki współczesnej. Musiałam jakieś sprawy z nimi pozałatwiać, takie czysto organizacyjne. Odbyłam jeszcze parę wizyt i między innymi byłam u swojej dawnej, kochanej profesorki Nadii Boulanger.
Grażyna Bacewicz zaangażowała się w prace przy pierwszym i kolejnych festiwalach, nie bez korzyści dla własnej twórczości. Na pierwszym festiwalu w 1956 roku wykonano trzy jej utwory: IV Kwartet smyczkowy, Uwerturę na orkiestrę oraz Koncert na orkiestrę smyczkową. W kolejnych latach, na każdym festiwalu aż do 1970 roku pojawiał się jeden jej utwór. W kilka miesięcy po śmierci kompozytorki, na festiwalu w 1969 roku zabrzmiał jej VII Koncert skrzypcowy, ale już w następnych latach częstotliwość wykonań jej dzieł na Warszawskich Jesieniach osłabła, choć np. Koncert na orkiestrę smyczkową poza pierwszym festiwalem wykonany był jeszcze trzykrotnie (1972, 1976, 1983). W 1973 roku na Warszawskiej Jesieni wystawiono jej balet Pożądanie bez zakończenia napisanego przez Bogusława Madeya. Uwertura zabrzmiała na festiwalu po raz drugi w 1996 roku. Muzyka na smyczki, trąbki i perkusję, wykonana na Warszawskiej Jesieni po raz pierwszy w 1959 roku, a następnie w 1964 roku, została przypomniana w 1993 roku. VII Kwartet smyczkowy, poza wykonaniem w 1966 roku, zabrzmiał ponownie w 1987 roku. W 1977 roku wykonano orkiestrowe In una parte, w 1984 roku Divertimento na orkiestrę smyczkową. Po raz ostatni muzyka Grażyny Bacewicz zabrzmiała na festiwalu w 2006 roku podczas maratonu kwartetów, który przypomniał jej IV Kwartet smyczkowy. Wybór tego utworu, logiczny z punktu widzenia koncepcji przedsięwzięcia, stanowił część większej całości, w której muzyka kompozytorki była tylko jednym z elementów.
Od tego momentu twórczość Grażyny Bacewicz została złożona w szufladzie pod nazwą „klasyka”. A ta nie pasowała do koncepcji festiwalu, na którym nawet tworzone współcześnie utwory o charakterze reminiscencyjnym nie mogły się pojawiać. Zresztą sama Grażyna Bacewicz miała problem z określeniem własnego miejsca w obszarze objętym uogólniającą nazwą „muzyka współczesna”. Trzymała się określonego systemu wartości, miała swój styl, była jednak zbyt inteligentna na to, by nie dostrzegać zmian wnoszonych przez nowe pokolenie artystów, nieobciążonych misją „doganiania Europy” ani tym bardziej walką z upiorami socrealizmu. Choć nadal odnosiła sukcesy, wzbogacała swój język dźwiękowy. W niektórych utworach, jak np. w VI Kwartecie smyczkowym z 1960 roku, zbliżyła się do serializmu, w jednym z listów do brata Vytautasa, datowanym na 8 grudnia 1962 roku, stwierdziła też melancholijnie:
Ponieważ muzyka posuwa się bardzo szybko naprzód dzięki młodym kompozytorom, ja wiem, że mogę stać już tylko w drugim rzędzie, bo sama siebie nie przeskoczę i prawdziwie coś nowego wymyślą młodzi, nie ja. Ale mnie to wcale nie martwi. Każdy ma swoje miejsce na świecie. Robię to, czy raczej chciałabym robić to, co umiem i tyle.
Dylematy twórcze i próbę przezwyciężenia ewentualnego kryzysu, który mógłby dotknąć artystkę wraz pojawieniem się nowego pokolenia kompozytorów, ujął we właściwy sobie sposób Stefan Kisielewski, pisząc w 1963 roku:
Grażyna jest zbyt świadomym twórcą, zaś jej dzieło zbyt było monumentalne i konsekwentnie wykończone, aby miała nagle popaść w panikę, która stała się niegdyś udziałem Rossiniego. Z drugiej jednak strony zbyt wszechstronnie jest muzykalna, zbyt ma na wszystko otwarte uszy, aby nie zainteresować się tym, co nowe. Do starości twórczej i skostnienia ma jeszcze daleko, dlaczegóżby więc, pozostając sobą, nie spróbować odświeżyć swego warsztatu? Nasuwa się tu droga, którą zastosował niejeden już „przeganiany” mistrz: droga kompromisu, czyli syntezy. Włączyć nowe, eksperymentalne farby czy zestawienia farb do swojej palety – od przybytku przecież głowa nie zaboli!
Stefan Kisielewski, Grażyna Bacewicz i jej czasy, Kraków 1963, s. 37.