Kochany Vitku, Piszę z prośbą i przepraszam za kłopot. Otóż wyobraź sobie, że w Europie dotychczas nie ma dobrych strun. Przesyłam te same dolary, któreś kiedyś mi przysłał i błagam – kup strunę G i D thomastik. To nie są struny bardzo drogie i będą dobre zwłaszcza dla moich skrzypiec. Struna G, choć jest niższa od D musi być cieńsza. Zawsze wolę struny cieńsze niż grubsze. Te struny są oczywiście metalowe. Jeszcze raz przepraszam za kłopot. Odwdzięczę się na weselu. Wkrótce napiszę o moich projektach i planach — na razie całuję gorąco. Gr.
Paris 9e Adelphi-Hotel 4, rue Taibout 3.III 1947 r.
W pierwszych latach po wojnie Grażyna kilkakrotnie zwracała się do brata z podobną prośbą. Europa długo podnosiła się z ruin, próbując zaspokajać najpilniejsze potrzeby. A do takich nie należała dbałość o dobre struny w sklepach muzycznych, choć życie koncertowe odrodziło się bardzo szybko, a znana już w kręgach europejskich skrzypaczka z Polski była mile widzianą uczestniczką coraz liczniejszych koncertów. Zachowało się wiele recenzji z występów Grażyny Bacewicz w różnych miejscach Europy, warto jednak pamiętać, że na sukcesy zapracowała ona nie tylko swym talentem i pracą, ale i dbałością o dobry instrument. Tę dbałość przejawiała od pierwszych lat kariery, poszukując instrumentów, dzięki którym jej interpretacja „odznacza się doskonałą techniką, prawdziwie kobiecą delikatnością, ekspresyjnym temperamentem, czystą intonacją — cechami znamiennymi dla interpretacji wirtuozowskiej” — jak napisał recenzent litewskiej gazety „Rytas” 24 kwietnia 1930 roku, po jednym z koncertów Grażyny w Kownie.
Będąc uczennicą Konserwatorium Heleny Kijeńskiej-Dobkiewiczowej, Grażyna występowała jako skrzypaczka, ale i pianistka. Np. w 1927 roku, podczas dorocznego popisu uczniów Konserwatorium w Sali Filharmonii Łódzkiej wykonała z orkiestrą Koncert fortepianowy g-moll Mendelssohna. Jeszcze w 1953 roku, dokładnie 17 grudnia, na koncercie Związku Kompozytorów Polskich dokonała prawykonania swojej, niełatwej przecież II Sonaty fortepianowej. To były jednak incydenty w jej karierze skrzypaczki, która rozpoczęła się w latach trzydziestych XX wieku kilkakrotnymi występami na Litwie. Po tournée w 1930 roku Grażyna wróciła do ojczyzny swego ojca w 1932 roku. Powtórzyły się entuzjastyczne recenzje sprzed dwóch lat, przy czym oprócz pochwal zwracano uwagę na specyfikę gry artystki. 19 września 1932 roku kowieńśka gazeta „Rytas” w artykule Gražinos Bacevičiútes koncertas donosiła:
Grażyna Bacewiczówna jest par excellence modernistką. I jeżeli ktoś spodziewał się usłyszeć grę nacechowaną bajecznie delikatnym tonem, wdzięcznymi, ciepłymi, emocjonalnie zabarwionymi niuansami — być może trochę się zawiódł. Ona zaprezentowała się wyraziście, płomiennie, jasno, bez żadnej romantycznej, przewlekłej płaczliwości — chłodno — bez sentymentalizmu. Jej temperament jest wyrazisty, „prawy”, orientacja szybka, ruchy zdecydowane.
Podczas recitali Grażyna wykonywała zarówno własne utwory, jak i obiegowy repertuar, na który składały się popularne utwory wielkich kompozytorów czy liczne transkrypcje. Podczas pobytu artystki w Paryżu w 1947 roku Guide du Concert z 23 maja donosił:
Grażyna Bacewicz dysponuje solidną techniką i wyczuciem niuansów rytmicznych. Potrafi wyeksponować całość frazy muzycznej i ukazać złożoność planów dźwiękowych. Z łatwością pokonuje diaboliczne akrobacje Paganiniego. Jej delikatna interpretacja Pastourelle Ravela, utworu bisowanego, była ukoronowaniem występu.
Przez wiele lat Grażyna Bacewicz była pierwszą wykonawczynią swoich utworów skrzypcowych – zarówno kameralnych, jak i koncertów. Dopiero V Koncert na skrzypce i orkiestrę, skomponowany w 1954 roku, powierzyła Wandzie Wiłkomirskiej. Poza tym repertuar miała rzeczywiście ogromny. Poza własnymi grywała koncerty Mozarta, Mendelssohna, Czajkowskiego, Prokofiewa, Chaczaturiana, Kabalewskiego, a także Introdukcję i Rondo capriccioso Saint-Saënsa, Symfonię hiszpańską Lalo, z sonat m.in. Le trille du diable Tartiniego, Sonatę D-dur Haendla, sonaty Griega, Tzigane Ravela i wiele innych utworów.
Kariera solistyczna nie była jedyną forma jej aktywności jako wirtuoza skrzypiec. Dała się namówić Grzegorzowi Fitelbergowi i w 1935 wstąpiła na dwa i pół roku do prowadzonej przez niego Orkiestry Polskiego Radia, zasiadając w pierwszych skrzypcach. Miała oczywiście na względzie korzyści, które mogła wynieść z pracy w orkiestrze jako kompozytorka przyszłych dzieł na zespół symfoniczny. Poznanie z bliska skomplikowanego aparatu orkiestrowego z pewnością sprzyjało bowiem pogłębieniu wiedzy instrumentacyjnej. Podczas pracy w orkiestrze Grażyna skomponowała zresztą trzy utwory wykonane przez jej rodzimy zespół. Pierwszym była Simfonietta (oryginalna pisownia kompozytorki) na orkiestrę smyczkową z 1935 roku, wykonana w roku następnym, kolejne to Trzy pieśni do poezji arabskiej w przekładzie Leopolda Staffa, a istniejące też w wersji na głos i fortepian, wykonane w 1938 roku, a wreszcie I Koncert skrzypcowy z 1937 roku, który kompozytorka wykonała jako solistka wraz ze swoją orkiestrą w roku 1938.
Za namową Feliksa Roderyka Łabuńskiego, który w latach 1934–1936 pełnił funkcję kierownika muzyki poważnej w Polskim Radiu, Grażyna zgodziła się też zostać prymariuszką kwartetu smyczkowego, w którym grali muzycy orkiestry — Bogdan Łosakiewicz jako drugi skrzypek, altowiolista Bolesław Jaworski i wiolonczelista Kazimierz Blaschke.
Piękne świadectwo umiejętności wiolonistycznych wystawiła jej natomiast koleżanka „po smyczku” Eugenia Umińska:
Bacewiczówna miała zdumiewająca łatwość techniczną, pewność i zwinność ruchową obu rąk (była świetną reprezentantką szkoły prof. Jarzębskiego), niezawodnie mocne palce, kryształowo czystą intonację, jędrną i sprężystą rytmikę, niezachwianą organizację interpretacyjną i pamięciową.
Eugenia Umińska, Wspomnienie [o Grażynie Bacewicz], „Ruch Muzyczny”, 1969 nr 7, s .9.
W innym miejscu tego samego artykułu skrzypaczka dodaje:
Gdy Grażyna wróciła z Paryża po paromiesięcznym tam pobycie (już po wojnie), tak mi powiedziała, lekko podkpiwając: „Wiesz, zanosi się na to, że będę robiła karierę jako skrzypaczka! Grałam w Paryżu z Pawłem Kleckim I Koncert Szymanowskiego. Bardzo to było przyjemne przeżycie, ale ja przede wszystkim chcę pisać!” Nie pamiętam kiedy to było, po którymś z krakowskich występów, zdaje się, Grażyna powiedziała: „Przestaję grać na skrzypcach, za dużo mnie to nerwów kosztuje! A jeśli będę grała, to tylko własną muzykę”. Tak też się stało.