„Dla ludzi zawsze mam minę pogodną” —
ten passus wyjęty z listu Grażyny Bacewicz do brata Vytautasa (30 VIII 1947) stał się niemal sygnaturką osobowości kompozytorki. Umieszczony w tytule filmu biograficznego (przy czym „minę” zamieniono tam za zgodą Wandy Bacewicz na „twarz”) za zdaje się potwierdzać tę cechę charakteru artystki, dzięki której ona sama, nie bez dozy autoironii, mogła o sobie napisać: „Wzbudzam zaufanie” [Znak szczególny, Warszawa 1974]. W dalszej części opowiadania zatytułowanego Epilog kompozytorka próbuje rozwikłać tajemnicę powodzenia u ludzi i wyznaje: „Umiem słuchać i mało mówię.” To jednak argumentacja niewystarczająca. Dalsza wiwisekcja prowadzi do pytań: „Współdziałałam ze zwierzającym się? Przejmuję się jego losem?” To rzadkie przymioty. Ale Grażyna rzeczywiście chyba je posiadła, niejednokrotnie dając dowód swojej empatii. Oto jeden z przykładów.
Po śmierci Artura Malawskiego wysłała ciepły list z wyrazami współczucia do wdowy po twórcy Wierchów. Otrzymała pełne wdzięczności podziękowanie, z którego wynikało, że koledzy zmarłego niespecjalnie kwapili się, aby okazać pani Malawskiej odrobinę serdeczności. To niesłychanie wzburzyło Grażynę. Uznała to za przejaw zaniku ludzkich uczuć i postanowiła poruszyć tę kwestię na najbliższym Walnym Zjeździe ZKP.
Tę cechę jej charakteru, otwartość na innych, chęć niesienia pomocy — czy to w sprawach życiowych, czy zawodowych — podkreśla wiele innych osób. Pięknie mówił o tym Witold Lutosławski podczas sesji poświęconej artystce w 1989 roku w siedzibie Związku Kompozytorów Polskich.
Z wieloma muzykami łączyły Grażynę Bacewicz więzy nie tylko zawodowe, ale i towarzyskie. Prowadzony przez Władysława Szpilmana Kwintet Warszawski miał w repertuarze oba Kwintety fortepianowe. Drugi z tych utworów kompozytorka zadedykowała zespołowi. Jak wspomina Halina Szpilmanowa, wdowa po kompozytorze i pianiście, Grażyna bywała na próbach zespołu, ale pojawiała się także w domu państwa Szpilmanów:
Ten obraz może się wydać zbyt lukrowany, budzić podejrzenia o istnienie „drugiego dna” w psychice tej niezwykłej kobiety. O tym „drugim dnie”, a raczej o bogatej osobowości mówił Jan Krenz w rozmowie z Elżbietą Markowską. Analizując późny okres twórczości kompozytorki Maestro stwierdził: „Miała bogatą i nie tak prostą naturę i potrzebę przekazywania głębszych emocji”.
A oto kilka zdań z nakreślonego przez Jana Krenza portretu artystki:
Efekty jej życia są wręcz niewiarygodne. Była oczywiście bardzo pracowita, ale też bardzo dobrze zorganizowana. Potrafiła wykorzystać czas (…) Jeśli się w coś angażowała, to autentycznie, z pełnym poświęceniem. Bywa przecież tak, że słynny twórca daje tylko swoje nazwisko, a inni na niego pracują. Ale nie był to przypadek Grażyny. Potrafiła wiele dziedzin działalności szczęśliwie, z dobrymi rezultatami łączyć. Dla wszystkich miała uśmiech i pogodę. Nie ujawniała nigdy swoich rozterek, problemów osobistych, które nas artystów nękają i które z pewnością nie były jej oszczędzone (…). Braliśmy oboje udział w pracach Komisji Programowej „Warszawskiej Jesieni”. Pamiętam, że kiedy zabierała głos w dyskusjach, potrafiła przedstawić swoje poglądy w sposób zdecydowany i przeprowadzić swoje zamierzenia skutecznie, a zarazem z wielkim talentem. Była urodzoną emancypantką, jej naturalnymi cechami były: niezależność osobista i samodzielność
Elżbieta Markowska, Jana Krenza pięćdziesiąt lat z batutą. Rozmowy o muzyce polskiej, Kraków 1996, s.65 i 67.
O „dwoistości” natury Grażyny mówił też Stefan Kisielewski na wspomnianej sesji w Związku Kompozytorów Polskich w 1989 roku:
W jaki sposób Grażyna potrafiła zharmonizować pracę twórczą z „byciem w świecie” możemy się dowiedzieć z listów do rodziny, zwłaszcza do mieszkającego w Stanach Zjednoczonych brata, Vytautasa. Artystka zwierza się w nich z licznych kłopotów, martwi chorobami, na które co jakiś czas zapadają członkowie rodziny. Skarży się niekiedy, że czuje się zmęczona i wyczerpana. Dlatego, jak każdy „zwykły człowiek” cieszy się z wakacji, zwłaszcza tych, które w 1960 roku spędzała z córką we Włoszech na zaproszenie siostry męża, zamężnej z Włochem. 23 lipca tego roku pisze do zaniepokojonego Vytautasa, który od rodzeństwa — Wandy i Kiejstuta — otrzymał informacje o krańcowym wyczerpaniu siostry:
Jestem twardy koń i nie boję się trudów lub zmęczenia, a ostatecznie przejechać się po Włoszech, to żadna przykrość.
Niezwykle intensywny tryb życia oraz umiejętność sprostania wielu obowiązkom we właściwy sobie, autoironiczny sposób wytłumaczyła w jednym z opowiadań z tomu Znak szczególny:
Natura — darząc mnie łaskawie zdolnościami kompozytorskimi — wyposażyła dodatkowo w coś, co pozwala na kultywowanie tych zdolności. Posiadam mianowicie maleńki, niewidoczny motorek, dzięki któremu w dziesięć minut robię to, co inni w godzinę; dzięki niemu też zamiast chodzić biegam, potrafię piętnaście listów napisać w pół godziny, nawet puls bije mi znacznie szybciej niż innym, a i urodziłam się w siódmym miesiącu.
Grażyna Bacewicz, Znak szczególny, Warszawa 1974, s.25–26.
„Dla ludzi zawsze mam minę pogodną” — czy ta deklaracja, to wyraz przemyślanej strategii życiowej, czy emanacja prawdziwej natury kompozytorki? Tadeusz Ochlewski, do 1964 roku dyrektor Polskiego Wydawnictwa Muzycznego, z którym łączyły Grażynę bardzo ciepłe stosunki, zdecydował się po śmierci kompozytorki ujawnić fragment ich obfitej korespondencji. W jednym z listów do niego, 7 kwietnia 1950 roku Grażyna pisała:
Jestem wyznawczynią teorii determinizmu. Nie wierzę w wolną wolę człowieka. Każde życie, w każdym szczególe, jest przewidziane. I tak jak można sobie wyobrazić przeszłość jako rzecz realną, tak samo, gdyby się miało trzecie oko, można by zobaczyć przebieg całego życia naprzód (…) Rozumiem Twoją melancholię, tym bardziej, że sama jestem w podobnym nastroju. Z innych zresztą powodów. Ty jesteś w gruncie rzeczy entuzjastą życia, a ja znoszę je tylko pod pewnymi warunkami… Ja należę do samotników, ludzi skrytych i pełnych wewnętrznych hamulców. Moje życie romantyczne ogranicza się do przeżyć wyobraźni i fantazji. Szłam i płakałam na środku ulicy, nie zdając sobie sprawy dlaczego. Do domu weszłam uśmiechnięta, jak zwykle… Nie mogę zgodzić się z Twoją krytyką tej dwoistości.
Przełamując pesymistyczny determinizm, którym podzieliła się z przyjacielem, artystka osiągnęła swój cel. Otoczenie postrzegało ją jako osobę pogodną, wewnętrznie zdyscyplinowaną:
Zazdroszczę Ci lata, że tak umiesz wszystko wspaniale zorganizować, że i pojedziesz i napiszesz i wychowasz i wszystko Twoją wspaniałą wolą, talentem, charakterem się składa – nie przypadkiem, ale dzięki Twojej niezwykłej indywidualności. A przy tym ta wspaniała „normalność” i „zwyczajność” tego życia: wszystko jedno, czy tak pozór umiesz zachować, czy tak jest „do dna”.
Z listu Zygmunta Mycielskiego 4 VII 1953 roku.
Nierozwiązywalna zagadka, niewytłumaczalna dwoistość — znamy takie przypadki z literatury. Ale Grażyna Bacewicz była postacią realną, kobietą z krwi i kości, pokonującą — mimo wewnętrznego przekonania o nieuchronności losu – wszelkie przeszkody, aby sprostać czekającym ją wyzwaniom. Świadczy o tym jej postawa jako wieloletniego wiceprezesa Związku Kompozytorów Polskich. Dbała nie tylko o sprawy związane z promocją polskiej muzyki, ale starała się także pomagać w rozwiązywaniu zwykłych, ludzkich problemów.
Tragiczny, w kontekście całego życia artystki, jest jej ostatni list do brata, pisany po podróży do Erewania, 20 grudnia 1968 roku:
Kochany Witku,
Zaraz po powrocie położyłam się na grypę (właściwie nie leżałam tylko nie wychodziłam z domu). Byłam w obawie, że nasz dom wyleci w powietrze, gdy zaczynałam kichać. Wiem, że niegrzecznie jest kichać głośno, ale to było silniejsze od wszelkich względów. Kiejstutowie mają do nas przyjechać na święta. Jeszcze 3 dni temu grymasili, ale telefonicznie „wytłumaczyłam im”, że możemy przecież umrzeć, więc warto by się zobaczyć przed tym. (Oczywiście wiem, że będziemy żyli b. długo, to tylko taki sposób na nich). Moja podróż (3.500 km. w jedną stronę samolotem) nie była ciekawa pod żadnym względem. Wykreślone z życia 10 dni. Wydaje mi się, że nie mogę już sobie na to pozwalać. Teraz będę bardziej przebierać w wyjazdach. Już mamy maskę i strój dla św. Mikołaja, który „przyjdzie” do Joasi (wnuczki Grażyny – przyp. red.). Niech ze 2, 3 lata ma złudzenia (…) Nie denerwuj się, jeżeli listy nasze będą dochodzić ze zwłoką. To zator świąteczny. My też pewnie będziemy czekali na Twoje listy. Całuję Cię b. serdecznie, Gr.
Grażyna Bacewicz zmarła 17 stycznia 1969 roku.
W pamięci osób, które znały Grażynę Bacewicz utrwalił się jej portret jako osoby ciepłej, otwartej, ale też zdecydowanej w realizacji swoich zamierzeń, pochłoniętej pasją twórczą. Ujawniony w prywatnej korespondencji pesymizm, czy stany przygnębienia na pewno miały wpływ na twórczość, zwłaszcza tę ze środkowego i późniejszego okresu. Ale nie stanowiły przeszkody w spełnianiu się w tym, co stanowiło „ostinato życia” kompozytorki, jak określił nieustającą żywotność muzyczną artystki Stefan Kisielewski.