Oficjalny życiorys Grażyny Bacewicz z pierwszych lat powojennych sprawia wrażenie, że przed artystką otworzył się świat nieograniczonych możliwości. Zaraz po powrocie z Paryża, w czerwcu 1947 roku artystka udzieliła wywiadu dla „Ruchu Muzycznego”, w którym opisała wrażenia z pobytu w tym mieście, formułując przy okazji własne artystyczne credo. Przyznała, że zbulwersowała krytyków francuskich, kiedy w odpowiedzi na pytanie, którego z kompozytorów francuskich najbardziej ceni, wskazała Alberta Roussela. Wspominając koncert, na którym wykonano symfonię Mathis der Mahler Paula Hindemitha, powiedziała: „Pomijając inne zalety tego utworu zachwycam się przede wszystkim konstrukcją, którą stawiam zawsze na pierwszym miejscu.” [Rozmowa z Grażyną Bacewiczówną (rozmawiał J.K.), „Ruch Muzyczny”, 1947 nr 12, s. 7–9.] Opisując inne wydarzenie wyznała:
Bardzo ciekawy był koncert poświęcony twórczości Bartóka w wykonaniu orkiestry radiowej pod dyrekcją Rosenthala. Specjalnie interesująco wypadł „Koncert na orkiestrę smyczkową” [kompozytorka miała chyba na myśli Divertimento — przyp. red.], w którym umiejętność wykorzystania możliwości instrumentów smyczkowych jest wprost olśniewająca.
Owa freudowska pomyłka dotycząca tytułu utworu Bartóka jest znacząca — w kilka miesięcy po tym wywiadzie artystka skomponowała bowiem swój najsławniejszy utwór, właśnie Koncert na orkiestrę smyczkową! Wywiad kończy się swoistym westchnieniem. Na pytanie: „Czy komponowała pani podczas bytności w Paryżu”, padła jej odpowiedź: „Oczywiście. Napisałam III Kwartet, z którego jestem dumna. Paryż ma jednak w sobie coś, co trudno wyrazić słowami, a co sprzyja pracy twórczej”.
Grażyna Bacewicz była w latach czterdziestych postacią, którą zaczęto traktować na równi z Romanem Palestrem, Andrzejem Panufnikiem czy Witoldem Lutosławskim. Interesowano się jej osiągnięciami na polu wiolonistyki, ale doceniano ją również jako kompozytorkę. Ona sama coraz częściej myślała o zrezygnowaniu z kariery skrzypaczki i poświęceniu się głównie twórczości. Nie żyła w izolacji, interesowała się toczącym się wokół życiem, zwłaszcza zmianami, jakie zachodziły w obszarze tzw. polityki kulturalnej. A te były znaczące i coraz bardziej niepokojące. W dniach od 20 do 29 maja 1948 roku odbył się w Pradze Międzynarodowy Zjazd Kompozytorów i Krytyków Muzycznych, na którym sformułowano zasady socrealizmu na wzór tych, które już obowiązywały w Związku Radzieckim. Przy okazji zjazdu odbył się festiwal muzyczny, podczas którego wykonano m.in. I Symfonię Witolda Lutosławskiego i Uwerturę Grażyny Bacewicz.
Grażyna była obecna w Pradze, skąd 18 maja 1948 roku wysłała dość enigmatyczny list do brata Witolda (Vytautasa) do Nowego Jorku, pisząc:
Kochany Bracie! Jestem w Pradze na Festiwalu Muz. Współczesnej. Dziś grali moją Uwerturę. Miałam wielkie powodzenie. Jutro gram w radio. Korzystam, że jestem w obcym kraju i proszę Cię Vitusiu Kochany, abyś się nigdy nie wygłupiał z listami do nas, bo skończymy w więzieniu. Więcej, proszę Cię, nie pisz o komunistach, ficiach, itd., naszych przyjazdach do Ameryki itd. Wszystkie Twoje listy są cenzurowane w Poznaniu. Są otwierane niby dlatego, że były źle zalepione. Całuję Cię serdecznie, Gr.
Wszechobecny strach dyktował ostrożność. W sytuacji Grażyny i jej rodziny powodem pewnych niepokojów mogła być sytuacja brata-emigranta o nieokreślonym statusie prawnym. Mieszkający od 1940 roku na drugim kontynencie Vytautas uzyskał prawo stałego pobytu w Stanach Zjednoczonych dopiero w latach siedemdziesiątych XX wieku. Z drugiej strony prof. Andrzej Biernacki, mąż Grażyny, piastował wysokie stanowiska w świecie lekarskim. W 1948 roku został powołany na kierownika I Kliniki Chorób Wewnętrznych, a trzy lata później został członkiem Polskiej Akademii Umiejętności, przekształconej następnie w Polską Akademię Nauk. Był cenionym specjalistą chorób płuc i kardiologiem, organizatorem sieci placówek kliniczno-naukowych. Czy pozycja męża uchroniła Grażynę przed próbą wykorzystania jej autorytetu do doraźnej propagandy? Trudno powiedzieć. Artystka zyskała nieformalny status Pierwszej Damy polskiej muzyki i tego obrazu nikt nie chciał zakłócać. Z karnawałowej szopki studentów medycyny w 1949 roku wyszedł taki oto wierszyk:
Dziwna to losu zasadzka
I podział zasług nierówny,
Nie mówi się, że gra profesorowa Biernacka,
lecz mówi się, że leczy mąż Bacewiczówny.
W 1948 roku Grażyna otrzymała wyróżnienie na Międzynarodowym Konkursie Sztuki w Londynie z okazji odbywających się tam pierwszych po wojnie Igrzysk Olimpijskich (złoty medal otrzymał wówczas Zbigniew Turski za II Symfonię „Olimpijską”), a wcześniej — za tę samą kantatę do tekstu Pindara — zdobyła drugą nagrodę w krajowych rozgrywkach artystyczno-olimpijskich. Jednak najważniejsze dzieła tego, obfitującego w twórcze dokonania roku, to Koncert na orkiestrę smyczkową i III Koncert skrzypcowy.
W dniach 5–8 sierpnia 1949 roku odbywała się w Łagowie Lubuskim Ogólnopolski Zjazd Kompozytorów i Krytyków Muzycznych, który miał być rzetelną dyskusją nad stanem polskiej twórczości muzycznej i potrzebami szerokich kręgów odbiorców. W rzeczywistości, mimo wielu cennych głosów ze strony poszczególnych muzyków, spotkanie przybrało formę propagandowej indoktrynacji z udziałem głównego ideologa socrealizmu — Włodzimierza Sokorskiego. Ówczesny wiceminister kultury tłumaczył zebranym, czym jest realizm w muzyce, a dyskusję nad wysłuchanymi podczas koncertów utworami sprowadził, przy wydatnej pomocy innych dyskutantów, do dychotomii — realizm-formalizm. Formalizm zarzucono m.in. Zbigniewowi Turskiemu i jego nagrodzonej w Londynie Symfonii „Olimpijskiej”. Grażyna Bacewicz, mimo obecności, nie brała czynnego udziału w łagowskiej dyskusji. Wysłuchano z taśm I i II części jej III Koncertu skrzypcowego. Z akceptacją spotkała się zauważalna w tym dziele, jak w wielu innych, tendencja folklorystyczna, która nasili się w kolejnych latach. A przecież Koncert na orkiestrę smyczkową, to według kryteriów łagowskich — przykład czystego formalizmu! Mimo to dzieło kompozytorki zyskało w pismach czołowych muzykologów, m.in. Józefa Chomińskiego, wysoką rangę, Można powiedzieć, że Grażyna Bacewicz przeszła suchą stopą wszystkie meandry socrealizmu. Jej stosunek do nowej rzeczywistości był jednak niejednoznaczny, co widać w listach do brata. Czy jednak te, podlegające przecież cenzurze listy mogą być probierzem jej poglądów?
Stała się przecież jedną z czołowych postaci polskiego życia muzycznego. Już w latach czterdziestych, potem także w pięćdziesiątych, otrzymuje liczne nagrody i odznaczenia. W sierpniu 1949 wraz grupą polskich artystów wyjeżdża na tournée do Związku Radzieckiego, gdzie w Moskwie, Kijowie i Charkowie gra swój III Koncert skrzypcowy pod batutą Weroniki Dudarowej, Lwa Bragińskiego i Arvida Jansena. Koncertuje też z bratem Kiejstutem. Otrzymuje bardzo dobre recenzje. W 1950 roku z kolei koncertuje w Rumunii, Czechosłowacji i w Budapeszcie, gdzie wykonuje swój III Koncert skrzypcowy pod dyrekcją Grzegorza Fitelberga. Te lata to także szczęśliwa passa, jeśli chodzi o nowe dzieła. Powstają m.in. Koncert fortepianowy (1949), IV Sonata na skrzypce i fortepian (1949–50), liczne „drobne” utwory, wśród nich Kaprys polski na skrzypce solo (1949) i pierwszy z dwóch Oberków na skrzypce i fortepian (1949), wreszcie IV Kwartet smyczkowy, za który kompozytorka otrzymała pierwszą nagrodę na Międzynarodowym Konkursie Kompozytorskim w Liège w Belgii. Przy okazji odebrania nagrody koncertuje w Belgii i Francji, a Kwartet staje się utworem obowiązkowym w konkursach dla kameralistów w Liège (1952) i Genewie (1953).
Ciesząc się sukcesami i zbierając pochwały, Grażyna, przy okazji pobytu w Brukseli, 1 grudnia 1951 roku, nie zapomniała napisać do brata:
Kochany Witku, korzystam z tego, ze jestem na terenie, z którego mogę szczerze pisać i w imieniu całej rodzimy błagam Cię na klęczkach, abyś nie pisał o tych ficiach. Z ostatniego Twego listu można łatwo się domyślić, co to znaczy. Zrozum Kochany Bracie, że jesteśmy w niewoli i w każdej chwili za byle głupstwo możemy pójść do więzienia. (…) Materialnie dajemy sobie dobrze radę, bo dużo zarabiam. Oczywiście wielu rzeczy u nas nie ma, np. mięsa, wędliny (dostajemy troszeczkę na kartki raz na 10 dni), nie mówiąc np. o czekoladzie lub temu podobnych rzeczach. Ale materialne braki nas nie bolą. Natomiast duchowo jest fatalnie. Nieraz rozmawiamy o tym, że dobrze się stało, że nie jesteś na Litwie lub u nas, bo byś nie wytrzymał. (…) Strasznie nam też żal Ojca, bo on na pewno ma jeszcze gorzej niż my i przy tym jest sam.
Ale już ton listu wysłanego z Warszawy 16 lutego 1952 roku jest optymistyczny:
Zdaje się, że źle Cię poinformowano o naszej akcji zamówień. To jest cudowna rzecz, której zazdrości nam cała zachodnia Europa. Dostajemy od państwa forsę, abyśmy mogli spokojnie pracować. Czy Bach napisał choć jeden utwór nie na zamówienie? A wolę dostawać od państwa niż od poszczególnej jednostki. Nie sądź, że u nas pisze się tylko pieśni masowe. Ja dostaję zamówienia na kwartety, symfonie, koncerty, utwory pedagogiczne. Może przy zamawianiu są pewne tendencje, chodzi bowiem o powstawanie większej ilości oper i kantat zrozumiałych dla ogółu, ale w zasadzie każdy robi, co umie.
Powstają zatem symfonie: II (1951), III (1952), IV (1953), IV Koncert skrzypcowy (1951), I Kwintet fortepianowy (1952), II Oberek na skrzypce i fortepian (1952), II Sonata fortepianowa (1953), której prawykonania dokonała sama kompozytorka na koncercie Związku Kompozytorów Polskich w Warszawie, Uwertura polska na orkiestrę (1954), V Koncert skrzypcowy (1954) — prawykonania tego utworu po raz pierwszy dokonała nie twórczyni dzieła, a Wanda Wiłkomirska, Partita w wersjach na skrzypce i fortepian oraz na orkiestrę (1955) i wiele innych utworów. Utwory Grażyny Bacewicz wykonywane są na obu Festiwalach Muzyki Polskiej (1951, 1955). Artystka zasiada w jury kilku konkursów międzynarodowych, a w 1955 roku otrzymuje medal dziesięciolecia PRL. Jak widać, dla dobra własnej twórczości postanowiła stłumić wewnętrzne rozterki. Zwyciężył imperatyw pracy. Ten rys jej osobowości trafnie ujął Grzegorz Fitelberg, w liście gratulacyjnym po „zwycięstwie pod Brukselą” w 1951 roku pisząc:
Jesteś kompozytorem — nie wypaczasz swojej muzyki, snujesz ją jak pająk pajęczynę — bezwiednie, odruchowo; komponujesz, bo nie możesz nie komponować. To wszystko.
Tymczasem intensywność pracy twórczej została zachwiana na skutek wypadku, który wyłączył Grażynę na kilka miesięcy z aktywnego życia. Jesienią 1954 roku rodzina wybrała się do miejscowości Koszelówka po resztę rzeczy pozostawionych po spędzonych tam wakacjach.
W drodze powrotnej w samochód prowadzony przez profesora Biernackiego uderzyła ciężarówka, która szybko uciekła z miejsca wypadku, pozostawiając rozchybotane auto, które „trzasnęło w metalowy słup” — jak napisała w jednym z opowiadań tomu Znak szczególny Grażyna Bacewicz. Ona w tym wypadku była osobą najbardziej poszkodowaną. Musiała kilka miesięcy spędzić w szpitalu, potem na rekonwalescencji w domu. Wobec odwiedzających ją przyjaciół starała się zachować hart ducha, czym wprawiła ich w podziw, matce zaś, która wypytywała się, co ją najbardziej boli, wyszeptała: „Najgorszy to cały dół, ale i tak, bodaj z laską, a będę komponować” [relacja Marii Modlińskiej z 30 września 1954 roku]. I tak się stało. Zachętą do podjęcia pracy była wyraźna „odwilż” odczuwalna także w obszarze kultury, dewaluacja hasła socrealizmu. W liście do zaprzyjaźnionej Marii Dziewulskiej, 21 grudnia 1954 roku, Grażyna pisała:
Nauczyłam się w chorobie odróżniać rzeczy ważniejsze od mniej ważnych. Do mniej ważnych zaliczam wszelkie ambicje osobiste czy grupowe, do mniej ważnych zaliczam także w naszym życiu nawet gorzej wykonany koncert, do ważniejszych zaliczam uparte, bo trwające 5 lat sprzeciwianie się zarządzeniom, aby nie grać muzyki tak zwanej formalistycznej.