Grażyna Bacewicz

Życie - Studia w Warszawie i Paryżu

W 1928 roku Grażyna Bacewicz rozpoczęła studia w Konserwatorium Warszawskim, wybierając trzy przedmioty główne: kompozycję w klasie Kazimierza Sikorskiego, skrzypce w klasie Józefa Jarzębskiego i fortepian w klasie Józefa Turczyńskiego. Podążyła także śladem brata Kiejstuta, zapisując się na filozofię na Uniwersytecie Warszawskim. Trawiła ją pasja poznawcza, ale trud okazał się zbyt wielki. Po półtora roku zrezygnowała ze studiów uniwersyteckich, potem rozstała się także z klasą fortepianu profesora Turczyńskiego, choć nabyte umiejętności pozwalały jej nie raz wykonywać własne utwory. W ten sposób rodzeństwo uzupełniło wzajemnie pulę zdobytych dyplomów. O ile Kiejstut nie ukończył studiów kompozytorskich u Romana Statkowskiego i Piotra Rytla, pozostając dyplomowanym pianistą i magistrem filozofii, o tyle artystyczna aktywność Grażyny, ograniczona do dwóch dziedzin — kompozycji i skrzypiec — pozwoliła jej skupić się na doskonaleniu zarówno gry na skrzypcach, jak i wzbogacaniu warsztatu kompozytorskiego.

Wzorem dawnych mistrzów artystka przez wiele lat była pierwszą wykonawczynią własnych utworów skrzypcowych, często w duecie z bratem Kiejstutem. Środowisko muzyczne na początku jej drogi artystycznej widziało w niej przede wszystkim skrzypaczkę, traktując jej twórcze ambicje nierzadko jako fanaberię. Wciąż pokutował obraz kobiety-artystki jako śpiewającej „divy”, ewentualnie pianistki lub skrzypaczki, autorki utworów salonowych. O dorobku Marii Szymanowskiej czy innych, sławnych pań, jakby zapomniano. Podobnie lekceważący stosunek do kompozytorskiej pracy Grażyny mieli także niektórzy jej koledzy. Wspomnienia z tamtych lat artystka utrwaliła w opowiadaniu Czy koleżanka nie zabłądziła?, zdobywając się na lekko ironiczny dystans wobec złośliwości konserwatoryjnych żaków.

Sytuacja, jaka panowała wówczas w uczelni warszawskiej nie sprzyjała rozwojowi twórczych zamierzeń. Konserwatorium ogarnięte było głębokim kryzysem spowodowanym próbami zreformowania studiów i wydzielenia ze struktury uczelni szkoły wyższej. Spór ten zaognił się z chwilą powołania w 1927 roku Karola Szymanowskiego na stanowisko dyrektora Konserwatorium, a po przeprowadzeniu reformy w 1930 roku na rektora szkoły wyższej. Konserwatywnie nastawionym pedagogom nie spodobały się zarówno innowacje wprowadzone do programów nauczania poszczególnych przedmiotów (np. harmonii i kontrapunktu), jak i zaangażowanie takich muzyków, jak Kazimierz Sikorski czy Grzegorz Fitelberg. W wyniku ostrych spięć i nagonki prasowej Karol Szymanowski zrezygnował w 1932 roku ze stanowiska, a niektórzy z jego protegowanych przeniesieni zostali w stan spoczynku. Wybuchł też strajk studencki. W końcu część pedagogów, w tym Kazimierz Sikorski, powróciła do swych klas, ale dobrej atmosfery długo nie udało się przywrócić. Jak w tej sytuacji można było studiować?

Grażyna Bacewicz jako studentka Kazimierza Sikorskiego nie miała, podobnie jak inni studenci z tej klasy, łatwego życia, ale starała się iść wyznaczoną przez siebie drogą. Już w styczniu 1929 roku powstaje Sonata na skrzypce i fortepian, zaś w pół roku później Bacewicz pisze Symphoniettę na orkiestrę smyczkową. Oprócz drobnych utworów na fortepian czy na skrzypce i fortepian warto też odnotować dwa kwartety smyczkowe, nie włączone potem przez kompozytorkę do oficjalnego katalogu dziel, choć ów drugi kwartet z 1931 roku był jednym z utworów przedstawionych na egzaminie dyplomowym z kompozycji. Kolejne prace świadczą o próbie znalezienia własnego stylu, oderwania się zarówno od wpływów dogmatycznie traktowanego neoromantyzmu, któremu hołdowali konserwatywnie nastawieni profesorowie, jak i — mimo nieskrywanego podziwu — od uroków ekscytującej młodych muzyki Karola Szymanowskiego. Sytuacja, w której jedynym, niepodważalnym autorytetem był dla wielu właśnie Szymanowski, zrodziła pewien paradoks. Mimo strajku w obronie mistrza, to właśnie z kręgów studenckich wyszło powiedzenie: „Szymanowski — tak, jego muzyka nie”. Oczywiście owo „nie” dotyczyło tylko prób naśladowania czy powielania muzyki twórcy Króla Rogera.

Grażyna nie uczestniczyła czynnie w strajku, miała zresztą inne problemy. Po zlikwidowaniu mieszkania w Łodzi zamieszkała z matką i siostrą w Warszawie. W dalekim Kownie przebywał ojciec. Rodzice formalnie pozostawali małżeństwem, pisali do siebie listy. Dzieci poczuwały się w pewien sposób do spłacenia długu narodowych powinności wobec ojca. Kiejstut po studiach warszawskich przez cztery lata, od 1931 do 1935 roku, pracował jako nauczyciel muzyki w Państwowym Gimnazjum Litewskim w Kownie. W końcu wraz z żoną, śpiewaczką Heleną Baranowicz, powrócił do Polski. Litwinem poczuł się natomiast młodszy brat Witold (Vytautas), który w 1926 roku dołączył do ojca. Rozpoczął studia filozoficzne na Uniwersytecie Litewskim, a także rozwinął szeroką działalność koncertową, kompozytorską i publicystyczną.

Grażyna natomiast kilkakrotnie wyjeżdżała na Litwę i to nie tylko w celu odwiedzin ojca. Witold organizował jej koncerty bardzo dobrze przyjmowane przez tamtejszą pracę. Jej celem było jednak ukończenie studiów i dalsze kształcenie. Może w Paryżu? W 1932 roku uzyskała dwa dyplomy Konserwatorium Warszawskiego. Dyplom z odznaczeniem ze skrzypiec połączony był z recitalem. Wieczór ten wspominał Stefan Kisielewski:

Pamiętam jej występ na popisie — grała ze swadą i energią, bardzo czysto i precyzyjnie, choć niezbyt wielkim tonem, z ogromnym przejęciem, które się udzielało; w ogóle cała jej szczupła sylwetka, skupiona energia, jakaś żarliwa drapieżność w stosunku do muzyki były niezwykle sugestywne i nakazujące respekt. Mnie osobiście ogromnie imponowało, że dziewczyna gra na skrzypcach, a w dodatku komponuje. Cóż to za urodzony demon muzykalności — myślałem sobie.

Stefan Kisielewski, Grażyna Bacewicz i jej czasy, Kraków 1964, s.12.

Po tym błyskotliwym sukcesie, mając opinię niezwykle utalentowanej studentki, młoda artystka przystąpiła do egzaminu z kompozycji. Przedstawiła na nim Sonatę skrzypcową, II Kwartet smyczkowy, Symphoniettę na orkiestrę smyczkową i psalm De profundis clamavi. Przewodniczącym komisji był Eugeniusz Morawski, zwalczający Szymanowskiego i zaangażowaną przez byłego już rektora ekipę profesorów. Grażyna dostała czwórkę. Jak opowiadał potem Kazimierz Sikorski — śmiała się z tej czwórki. Najlepszym dowodem jej odporności na przeciwności losu jest kolejny utwór: Trzy karykatury na orkiestrę z dedykacją: „Drogiemu Profesorowi K. Sikorskiemu G. Bacewiczówna”. Kompozytorka odmalowała tu sylwetki trzech profesorów: Józefa Jarzębskiego, Grzegorza Fitelberga i Kazimierza Sikorskiego. Licząc na wykonanie na Litwie pisała do Witolda:

Jeśliby w końcu Karykatury doszły do rak Kačinskasa, to napisz mu, że instrumenty w tej rzeczy z całą świadomością traktuję raczej dla celów humorystycznych. Trzeba by też podać w programie krótki, w kilku słowach, program tych 3 karykatur, że I to jest w komiczny sposób przedstawiona lekcja skrzypiec z prof. J.J., że II kar. to dyrygent F.G. który wchodzi z pompą, poflirtuje sobie lekko i znowu wychodzi z pompą i że III karyk. to suchy prof. K.S. Jest to więc sucha fuga itd.

Karykatury zostały ostatecznie wykonane po raz pierwszy w 1933 roku pod dyrekcją Grzegorza Fitelberga. Od tej pory datuje się przyjaźń między mistrzem batuty a kompozytorką. Fitelberg z uwagą śledził postępy artystki, nie szczędził jej uwag i komentarzy, wielokrotnie też dyrygował jej nowymi utworami.

Po ukończeniu studiów Grażyna udała się w swą drugą, „bałtycką” podróż odwiedzając nie tylko Kowno, ale także stolicę Łotwy — Rygę. I tu rozpoczyna się najbardziej tajemniczy moment jej życia. Wraz z bratem Witoldem dała wówczas szereg koncertów, wykonując utwory własne oraz dzieła z repertuaru światowego. Recenzje były entuzjastyczne.

Jak wynika z dokumentów ujawnionych przez muzykolog Janinę Gudavičiuté [Janina Gudaviiuté, Grażyna Bacewicz w Kownie, Wilno 1994 (na prawach rękopisu)], młoda artystka szukała dla siebie pracy w Kownie — w orkiestrze lub w szkole. Wszystkie jej oferty jednak odrzucono. Starała się także o stypendium na dalsze studia w Paryżu, co zobowiązywałoby ją do powrotu na Litwę — tutaj obawy o nielojalność okazały się jeszcze większe. Grażyna postanowiła zatem wyjechać do Paryża bez żadnego wsparcia instytucjonalnego, korzystając tylko z pomocy finansowej rodziny. Nieprawdziwa jest rozpowszechniona w mediach informacja, że otrzymała stypendium Ignacego Jana Paderewskiego. Jakkolwiek bowiem wielki muzyk rzeczywiście wspierał działalność niektórych polskich artystów, rodzina kompozytorki zdementowała plotkę o rzekomym stypendium przyznanym przez niego Grażynie.

Międzywojenny Paryż uznawany był za światową stolicę sztuki. Młodych kompozytorów polskich kierował tam Karol Szymanowski, nie zdając sobie być może do końca sprawy, że w stolicy Francji panuje zupełnie inny duch niż ten, który według niego ożywiał nową muzykę, wyrywając ją z pęt post-wagnerowskiego neoromantyzmu. Jak wspominał Zygmunt Mycielski:

Dukas, Roussel, Schmitt, Nadia Boulanger — wszyscy przywiązywali wielką wagę do opanowania dawnych dyscyplin, z fugą i studiowaniem partytur włącznie. Nikt nie twierdził, że można się nauczyć komponowania. Można jedynie ułatwić i rozwinąć ten proces, który musi być czymś wrodzonym.

Zygmunt Mycielski, 50 lat temu, „Ruch Muzyczny”, 1977 nr 5, s. 8.

Właśnie tego szukała Grażyna, przybywając w 1932 roku do Paryża. Zamieszkała przy rue Lamanadé, gdzie mieścił się dom polskich muzyków prowadzony przez małżeństwo Jurgielewiczów. Zgłosiła się na studia uzupełniające do klasy skrzypiec André Tourreta i kompozytorskie do Nadii Boulanger w École Normale de Musique. Została też członkiem Stowarzyszenia Młodych Muzyków Polaków w Paryżu. I choć nie pozostawiła żadnych świadectw dotyczących współpracy z wielką damą muzyki francuskiej, Nadią Boulanger, wiadomo, że ich relacje układały się harmonijnie, a znajomość przetrwała całe lata, o czym świadczą kartki z życzeniami przesyłane z okazji świąt, imienin czy innych uroczystości. Istnieje też kurtuazyjna wypowiedź Nadii o Grażynie nagrana na prośbę Telewizji Polskiej przez Henryka Szerynga do pierwszego filmu o kompozytorce i wykorzystana także w drugim poświęconym jej filmie biograficznym. Oto słowa Nadii:

Nie muszę chyba panu mówić z jakim wzruszeniem myślę o Grażynie. Gdy jako zupełnie jeszcze młoda dziewczyna przybyła do Paryża, już wtedy zdradzała wielki talent, który w przeciągu wielu lat miał się nieustannie rozwijać.

Na uwagę Szerynga, że był to talent, który należało dopiero szlifować, Nadia Boulanger zareagowała gwałtownie:

Nie sądzę, abyśmy my profesorowie mogli dać uczniom więcej ponad to, co oni sami posiadają. Talent Bacewiczówny został uformowany w Warszawie, przez człowieka takiego, jakim był [Kazimierz] Sikorski, którego miałam przyjemność poznać i którego podziwiam. Grażyna, jak prawie wszyscy moi uczniowie polscy, przyjechała z solidną szkołą: jednocześnie klasyczną i nowoczesną.

Fragment wypowiedzi w filmie w reżyserii Ludwika Perskiego przy współpracy Zdzisława Sierpińskiego pt. Grażyna Bacewicz (1974). Fragment ten znalazł się również w filmie Dla ludzi mam zawsze twarz pogodną, wg. scenariusza Małgorzaty Gąsiorowskiej i Dariusza Pawelca, w reżyserii Dariusza Pawelca (1999).

W czasie niespełna rocznego pobytu w Paryżu Grażyna Bacewicz napisała aż sześć utworów, z których najważniejsze to Kwintet dęty z 1932 roku i Suita dziecięca na fortepian z 1933 roku. Artystka zgłosiła Kwintet na konkurs dla kobiet-kompozytorek organizowany w maju 1933 roku przez Towarzystwo „Aide aux femmes de professions libre” i dostała pierwszą nagrodę ex aequo! Przebojem weszła zatem we francuskie środowisko muzyczne, a trudy pracy osłodziła jej suma 1000 franków, dołączona do dyplomu. Wśród pozostałych kompozycji warto wspomnieć uroczy Witraż na skrzypce i fortepian oraz orkiestrowy Convoi de joie, zauważony przez Grzegorza Fitelberga i pod jego dyrekcją prawykonany w 1934 roku w Warszawie. Zwieńczeniem pierwszego pobytu w stolicy Francji, do której Grażyna przed wojną miała jeszcze dwukrotnie powracać, były występy na koncertach Stowarzyszenia Młodych Muzyków w Paryżu, udział w koncercie w Nicei współorganizowanym przez Towarzystwo „Amis de Musique de Chambre” (17 lutego 1933 roku, wraz z Ewą Bandrowską-Turską i Jerzym Sulikowskim) oraz w koncercie inaugurującym Festiwal Chopinowski na Majorce (20 maja 1933 roku). Była to także okazja do zwiedzenia południowej Francji i północnych Włoch. Młoda kompozytorka i skrzypaczka wracała do Polski pełna wrażeń.